NORWEGIA

Malownicze, dzikie Lofoty. Są piękne, ale niełatwo się tu żyje

Joanna Szyndler, 2.12.2015

Skandynawia - Lofoty

fot.: www.shutterstock.com

Skandynawia - Lofoty
Tuż obok kajaka przepływa jaskrawa meduza, o witkach tak długich, że mogłyby oplątać całe wiosło. Pod nami głębia lofockiego fiordu. – Spójrz jeszcze w górę. Dopiero poczujesz się malutka.

Jechałem z Ålesund na Nordkapp. Przystanek zrobiłem na Lofotach. Dalej jechać już mi się nie chciało. – Szukaliśmy miejsca, gdzie ja będę miał góry, a M. morze. Narty i surfing, trekking i łódki. – A gdzie indziej popływasz kajakiem z orkami? – powodów, by zostać na Lofotach, słyszałam wiele.

W Lofotach zakochać się nietrudno. Już przy patrzeniu przez samolotowe okienko serce zaczyna bić mocniej. Gdy widać łagodne wyspy północy, po coraz ostrzejsze, górzyste południe, „ochom i achom” nie ma końca. Spogląda się z góry na bajkowe kształty skał, którym lodowiec nie dał rady. Zatrzymała go „ściana Lofotów”. Zostawił po sobie wyżłobione ściany skał, wpadające niemal prostopadle do wody oraz zatoki wcinające się głęboko w ląd. Stworzył bajkową krainę, która przyciąga przybyszów z różnych stron świata. O swojej miłości do archipelagu opowiadają mi Polacy, Włoch, Australijka.

NA TEMAT:

Można tu spotkać przyjezdnych prawie zewsząd. Choć zakochać się łatwo, to sama miłość do łatwych nie należy. – Październik weryfikuje plany i marzenia tych, którzy chcieliby tu zostać na zawsze – opowiada Erwin, Polak od lat wynajmujący turystom tradycyjne rybackie domki rorbuer. – Pierwszy sprawdzian przychodzi jesienią, kiedy słońce przestaje wschodzić, nie ma jeszcze śniegu, który odbija światło, ani zorzy polarnej na niebie. Z domu czasem nie chce się wyjść nawet na chwilę. Jeśli ktoś przetrwa jesień na Lofotach, często zostaje tu na zawsze. Na wyspy ściągają ludzie z całego świata, jeśli nie po to, by spędzić tu życie, to choć na chwilę, na wycieczkę. O tłumach nie ma jednak mowy. Podczas trekkingu można spotkać jedynie maskonura, a na dzikiej, piaszczystej plaży spędzić w słońcu i samotności cały dzień.

Słony smak Lofotów

Lofoty - suszony dorsz

Suszony dorsz / shutterstock.com

Choć dziś coraz więcej mieszkańców Lofotów żyje z turystyki, to właśnie rybołówstwo jest najbardziej tradycyjnym i powszechnym zajęciem. Tutaj mówi się, że zapach ryb to zapach pieniędzy. Jeśli przyjechać na archipelag wiosną, całe wyspy pachną lub cuchną (według uznania) dorszem. Ryby suszą się w słońcu na drewnianych stelażach pomyślanych tak, by mewy nie podbierały smakowitych kąsków. Sztokfisz to prawdziwa specjalność Lofotów, podobno stałe podmuchy słonego wiatru konserwują tu ryby jak nigdzie indziej.

Kiedy trafiam na wyspy, dorsze są już odpowiednio wysuszone, a stelaże puste. Na ratunek przychodzi Muzeum Sztokfisza. W miejscowości Å można dowiedzieć się wszystkiego o suszonych dorszach, które nawet po 20 latach nadają się do przygotowania na obiad. – Trzeba je tylko moczyć około tygodnia w solance, zmieniając co pewien czas wodę – wyjaśnia właściciel muzeum, Steinar Larsen. Steinar sam nigdy nie rybaczył zawodowo, ale jego brat i wuj owszem. On sam jako chłopiec, jak prawie każde dziecko na wyspach, zarabiał wycinaniem dorszowych języków – najdroższej części ryby, prawdziwego rarytasu. Wycinanie języków było pierwszą pracą większości dzieci na Lofotach. Po szkole pracowali tylko ci, którym się chciało, a chciało się wielu. Pieniądze odkładano na konto, do którego dostawało się dostęp po uzyskaniu pełnoletności. I opłacało się – spokojnie starczało na nowy samochód.

Dziś też wycina się języki, choć nie ma już tak wielu chętnych. Tusze ryb płyną do Portugalii, by zostać podane jako danie narodowe Portugalczyków – bacalhau. A same głowy, jako najtańsza część, wysyłane są do Nigerii. Wraz z lofockim niewyciętym rarytasem.

Ostatnie miasto na Lofotach

Å jest ostatnią literą norweskiego alfabetu. To też ostatnia miejscowość na południowym krańcu archipelagu. Tutaj urywa się, wybudowana w latach 80., 130-kilometrowa droga łącząca poszczególne wysepki. Z Å można już tylko zawrócić, teoretycznie dalej nie ma już nic. Państwo prosiło mieszkańców Lofotów, by zgodzili się zamieszkać wzdłuż głównej drogi. Chciano wszystkim zapewnić opiekę i zdecydowano się na przesiedlenia. Niektórzy wybrali jednak samotnicze życie.

Alessandro, Włoch, z którym wypływamy na wycieczkę kajakową po fiordach, pokazuje rozsiane po zboczach gór domki. – Po przeciwnej stronie fiordu, gdzie da się dopłynąć jedynie łodzią czy kajakiem, mieszka jeden pan, o tam; parę kilometrów na prawo ma sąsiadkę – wskazuje ręką. – Na zachodnim zboczu gór wyspy Moskenesøy jeszcze w latach 50. mieszkała rodzina. Siedem godzin trekkingu do jakiejkolwiek cywilizacji. Pewnej zimy lawina zmiotła ojca i dwóch synów. Udało się ich odratować, w końcu zdecydowali się na przeprowadzkę. Tuż obok kajaku przepływa jaskrawa meduza, o witkach tak długich, że mogłyby oplątać całe wiosło. Pod nami głębia fiordu, który zdaje się nie mieć dna. – Spójrz jeszcze w górę. Dopiero poczujesz się malutka.

Wyciągamy kajaki na brzeg i idziemy zajrzeć do kawiarni, która niegdyś była szkołą. Placówka przestała istnieć, bo wioskę na stałe zamieszkuje jedna, jedyna mieszkanka. Prawie wszystkie domki mają tu kolor brunatnoczerwony. To tradycyjny kolor Lofotów – barwnik, niegdyś najtańszy, pozyskiwano z wątroby dorszy. Kolor biały, dużo droższy, był oznaką wyższego statusu społecznego i majętności właściciela. Często jedynie ramy okien barwiono na biało lub same fronty domów od strony morza.

W tradycję wpisał się jeszcze stonowany kolor żółty, każdy inny do tej pory uznawany jest za ekstrawagancję. Jedna z lokalnych artystek pomalowała niegdyś swój dom na niebiesko. Pisano o niej w prasie, sąsiedzi patrzyli krzywo: to przecież wbrew tradycji. Pisane prawo nie zabrania kolorowego szaleństwa, ale to niepisane przykazuje szacunek dla tradycji i przyrody. Gwarantuje zarazem powszechny do niej dostęp.

Po niecałej godzinie marszu docieramy na przeciwległy brzeg wyspy, do miejsca, w którym Alessandro spędzał ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia. Pomiędzy stromymi ścianami gór rozciąga się dwustumetrowa, bielusieńka plaża. Słychać tylko szum morza. – Witajcie w lofockim teatrze. 

lofoty

Lofoty - w drodze na plażę Buneset / fot. J. Szyndler

Lofockie „naj”

Każdego dnia podziwiamy niesamowite widoki. Po wędrówce na szczyt Reinebringen z góry spoglądamy na rozsiane po morzu wysepki, spięte przez drogę i mosty. W Nusfjord rzędy wybudowanych na palach tradycyjnych rorbuer przenoszą nas w świat Lofotów dostępny niegdyś jedynie dla rybaków. Stąd wypływamy kutrem w morze, towarzyszy nam krzyk mew i rybitw mających nadzieję na łatwą rybę. Nagle wszystko wydaje mi się „naj” – widoków takich jak tu nie ma nigdzie, ryby smakują najlepiej, a ludzie są niesamowici – rozkochani w tradycji lub romantycy poszukujący krainy szczęścia. Wiem, idealizuję. Ale czy nie takie prawo rządzi wakacyjną miłością? 

Lofoty praktycznie

JAK DOJECHAĆ

Bezpośrednich lotów z Polski na Lofoty nie ma. Lecieć można np. przez Oslo do miast Bodø i stamtąd dostać się na wyspy promem lub samolotem. W czerwcu i wrześniu podróż będzie kosztować ok. 1000 zł, w lipcu i sierpniu drożej. Wynajęcie samochodu na Lofotach kosztuje ok. 600 NOK za dzień (ok. 300 zł). Wyspy są stworzone do przemierzania ich na rowerze.

NOCLEGI

Najlepiej w tradycyjnych domkach rorbuer. Świetnym miejscem są domki na wyspie Hamnøy, najstarszy z 1890 r., wszystkie wyremontowane, wygodnie urządzone. Koszt wynajmu to ok. 1000 NOK za dobę w domku 6-osobowym, www.rorbuer.no. Podobne warunki znajdziemy też w miejscowości-skansenie Nusfjord. www.nusfjord.no

ATRAKCJE

Muzeum Sztokfisza w miejscowości Å. Wstęp kosztuje 50 NOK. Kajaki wypożyczyć można np. w miejscowości Reine i ruszyć na wycieczkę po fiordach. Na rejs wędkarski z kapitanem Børge Ivarsenem popłyniemy za 500 NOK. Rejs potrwa 3 godziny, www.rorbuer.info. Ci, którzy nie lubią wędkowania, mogą popłynąć na „orłowe” safari również w cenie 500 NOK. Łodzią typu RIB wypłyniemy z Henningsvær w poszukiwaniu orłów, a także, by zobaczyć słynny Trollfjord. W tym malowniczym fiordzie rozegrała się niegdyś bitwa o łowiska opisana w przetłumaczonej na język polski książce „Ostatni wiking”. Sama miejscowość Henningsvær również jest warta odwiedzin. Nazywana Wenecją Lofotów, pełna jest kawiarenek i sklepów z rękodziełem. Na Lofotach można też uczyć się surfingu. Świetne warunki panują w miejscowości Unstad. Woda wcale nie jest zimna! Całodniowy kurs surfingu kosztuje 1295 NOK.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.