JAPONIA

Kioto w jeden dzień? Sprawdź, których atrakcji Kioto nie wolno pominąć

Kasia Boni, 25.10.2018

Kioto. Widok na górę Fudżi

fot.: www.shutterstock.com

Kioto. Widok na górę Fudżi
Pomarańczowe bramy świątyń, mnisi w słomianych kapeluszach w kształcie odwróconych misek, kamienne ogrody i gejsze osłaniające twarze papierowymi parasolkami. Odwiedzenie Kioto to najprostszy sposób na przeniesienie się w japońską przeszłość.

Wokół stacji kolejowej, od której większość turystów zaczyna przygodę z Kioto, stoją klockowate szare budynki. Liczyłam na feerię barw, na dźwięki gongów, na ucieleśnienie Japonii z filmów Kurosawy, a miasto wydaje się wyprane z kolorów, do tego ten nudny prostokątny układ ulic. Ot, takie sobie miasto. A gdzie świątynie? A gdzie czar dawnej Japonii? Gdzie gejsze, gdzie mnisi, gdzie egzotyka, gdzie orientalizm?

Spokojnie. Przecież liczy się to, co niewidzialne dla oka. Buddyjscy mnisi wolą oglądać gałęzie z pączkami kwiatów zanim rozkwitną wiśnie, bo pączki są zapowiedzią czegoś pięknego. Japończycy cenią sobie pojęcie wabi sabi, które oznacza coś niekompletnego, pięknego niekonwencjonalną pięknością. Kioto jest idealnym ucieleśnieniem tej idei. To miasto ukrywające się. Cała przyjemność polega na tym, żeby je oswoić. A odkrywa się je powoli: trzeba poszperać w zakamarkach, wejść za kurtyny, zajrzeć za fasady. Warto, bo Kioto wynagrodzi wysiłek po tysiąckroć. W domach odkryjemy ogrody wypełniające umysł spokojem. Za ścianami z kafelków znajdziemy relaksujące kąpiele, za murami odkryjemy stare świątynie, a na straganach nowe smaki.

NA TEMAT:

Bazar Nishiki, Kioto
Bazar Nishiki, Kioto, fot. shutterstock.com

Bazar Nishiki

Znajomość z Kioto zaczynam od targu z jedzeniem. Bazar Nishiki to 400 metrów zadaszonej uliczki, na której odkrywam, czym są sflaczałe warzywa w brązowej mazi (to ogórki i rzodkwie w sfermentowanych łupinach ryżu, które zostały po produkcji sake). Odmawiam spróbowania ryby fugu, szukam yuby, świeżego kożucha z tofu, podawanego z zielonym wasabi, specjalnością Kioto. Zaskakuję samą siebie smakiem słodyczy z fasoli. Zachwycam się przegrzebkami wielkimi jak dłoń. Wdycham zapach morza, choć do morza stąd daleko.

Na bazarze mijam się z paniami domu ubranymi w letnie kimona – yukaty i szefami kuchni szukającymi najświeższych składników do wystawnych posiłków kaiseki. Takie uczty mogą kosztować i kilkanaście tys. jenów (1000 jenów to 33 zł). Kucharz sam wybiera odpowiednie do pory roku składniki, balansuje potrawy tak, żeby wzajemnie się dopełniały: smakiem, kolorem i teksturą. Nawet talerze, na których podaje się dania, są specjalnie dobrane: kawałek ryby polanej brązowym sosem na prostokątnym beżowym talerzu, szpinak z sezamem ułożony tak, żeby było widać i liście i ogonki na tle białej miski, lekki mus z jajka w wysokiej czarce z ręcznie malowanymi wiosennymi scenami.

Gion (dzielnica gejsz)

Najwykwintniejsze kaiseki podaje się w dzielnicy gejsz – Gion, gdzie nad cicho szemrzącą wodą pochylają się zielone gałęzie drzew. Na wyłożonych kamiennymi płytami ulicach niesie się stukot drewnianych sandałów. Przez żaluzje sączy się światło. Czasem, kątem oka, uda się dostrzec barwną postać. Gejsze zabawiają rozmową, czytają haiku, śpiewają, tańczą, grają na tradycyjnych instrumentach – shamisen.

Słowo gei po japońsku znaczy sztuka, a sha to osoba. Osoba zajmująca się sztuką umila swoim towarzystwem wykwintne posiłki. Koszt takiego towarzystwa to nawet kilka tysięcy dolarów. Biedniejsi turyści mogą kręcić się po wąskich uliczkach, licząc na to, że dostrzegą gejszę albo maiko (uczennicę na gejszę) idącą do pracy. Ich kolorowe kimona spadają kaskadą do ziemi. Każdy drobny krok odsłania ozdobną podszewkę. Wokół kimona pas obi zwija się w kokardy, węzły, pierścienie. We włosach brzęczą grzebienie. Sposób upięcia oznacza etap nauki. Twarz upudrowana na biało, wąskie czerwone usta. Szykowanie się do wyjścia może trwać ponad dwie godziny.

Gejsze nie lubią, kiedy pstryka się im zdjęcia, zachodzi drogę, świeci fleszem w oczy. Lepsze zdjęcie zrobi się jednemu z turystów, którzy korzystają z miejscowej atrakcji – przebierz się w kimono i pospaceruj po ulicach Kioto, niczym najprawdziwsza gejsza. Oni nie mają oporów przed pozowaniem.

Fushimi, Kioto
Fushimi, Kioto, fot. shutterstock.com

Świątynie Kioto

W Kioto stoi ponad dwa tysiące świątyń. W głowie kręci się od nazw: świątynia Złotego Pawilonu, świątynia Srebrnego Pawilonu, świątynia Niebiańskiego Smoka, Czystej Wody, Uspokojonego Smoka, Mchu. Najwięcej leży ich na zboczach dzielnicy Higashiyama, przez którą biegną kręte, brukowane uliczki.

Nad wejściami do sklepów wiszą papierowe latarnie. Kobiety w tradycyjnych kimonach dopełniają ten nostalgiczny obrazek. Mieszkańcy Kioto przychodzą tu zapewnić sobie szczęście. Uderzają w gong, rozpuszczają w wodzie kartki z zapisanymi problemami, zawieszają drewniane tabliczki z prośbami. I nie jest istotne, czy to świątynia buddyjska czy shintoistyczna.

Czasem na terenie buddyjskiej pagody stoi mała świątynia poświęcona kami, opiekuńczym duchom, znajdującym się we wszystkim, co nas otacza – kamieniach, drzewach, kwiatach, zwierzętach – które można poprosić o pomoc. A jeśli są nieprzyjazne, to lepiej próbować je przebłagać. Ja robię tak z kitsune – lisem. Jeśli będzie złośliwy, może posiąść człowieka, wprawiając go w nastrój melancholii i niepokoju. Przynieść pecha. Ale lis to również posłaniec bogini Inari odpowiedzialnej za interesy. Dobrze mieć go po swojej stronie.

Fushimi

Główna świątynia Inari znajduje się pod Kioto. Wzgórze jest zastawione setkami tysięcy pomarańczowych bram – torii – oddzielających to, co świeckie, od tego, co święte. Fundują je kupcy i biznesmeni z wdzięczności dla bogini. Bramy tworzą korytarze prowadzące do rozsianych na wzgórzu kapliczek. Wejść pilnują kamienne lisy.

Zostawiam im kadzidło. I idę jeszcze popatrzeć na kamienny ogród zen. Najpopularniejszy to ten w świątyni Ryōan-ji. Piętnaście kamieni tworzy kompozycję idealną, w której to, czego nie ma, jest tak samo ważne, jak to, co jest. Bez znaczenia, w którym miejscu się siedzi: zawsze jeden z kamieni jest niewidoczny.

Łaźnie Kioto

Kioto wymaga sprawnych nóg. Moja prywatna pielgrzymka po świątyniach zamienia się w trening wytrwałości. Daję odpocząć zmęczonym mięśniom w sentō – publicznych łaźniach. W nijakim budynku z fasadą z białych kafelków odkrywam mój prywatny raj. Baseny z gorącą wodą, z wrzątkiem i baseny o temperaturze gejzeru. Wannę z metalowymi płytkami, przez które przechodzi prąd. Zwykłe jacuzzi i bicze wodne z wyciągiem z żeńszenia. Sauny, w których Japonki oglądają seriale na zapoconym telewizorze, i basen z lodowatą wodą do hartowania ciała. Po dwóch godzinach wychodzę na miasto parująca, zaczerwieniona, zrelaksowana. Gotowa na kolejny dzień odkrywania Kioto. A w głowie cały czas brzęczą mi słowa mistrza ceremonii herbaty: „ichigo ichie” – „tylko ten jeden raz”. Tylko ten jeden raz spotkają się tacy goście, w takim pokoju, o takiej porze roku i będą pili taką herbatę. Więcej takie spotkanie się nie powtórzy. Chodząc po Kioto, już tęsknię za Kioto.

Jak taniej zwiedzać Kioto?

  • Oczywiście najtaniej jest po Kioto chodzić. Tyle że odległości czasem dają w kość. Opłaca się kupić dzienny bilet na autobus za 500 jenów (około 17 zł). Łączony bilet na autobus i metro kosztuje już 1200 jenów.
  • Lepszą opcją jest wypożyczenie roweru (jeden dzień to 1000 jenów).
  • Kioto szczyci się wodą dobrej jakości. W razie obaw możecie zabrać ze sobą plastikową butelkę z węglowym filtrem. Zaoszczędzicie na kupowaniu wody.
  • W Kioto dość łatwo można znaleźć tanie jedzenie. A sushi najlepiej kupować w supermarketach pod wieczór. Japończycy uznają, że 12-godzinne sushi jest już nieświeże i przeceniają je nawet o 50%.
  • Wstęp do najpiękniejszych świątyń Kioto jest darmowy! Za wejście na wzgórze ze świątynią Fushimi (tysiące bram torii) nie zapłacimy ani grosza. Posiadłości cesarskie (pałac, willa z ogrodem) również są dostępne bezpłatnie – trzeba tylko odpowiednio wcześniej wystąpić o zgodę na ich zwiedzanie.
  • Jeśli spanie w kapsułkowym hotelu czy świątyni jest za drogie, kolejnym rozwiązaniem jest kafejka internetowa. Nie śmiejcie się! Kafejki w Japonii to nie to samo, co kafejki w Polsce. Wygodne fotele, pokoje z łóżkami do drzemki w przerwach pomiędzy rozgrywkami. Do tego prysznice i napoje w cenie. Nocne granie kosztuje około 70 zł.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.