IZRAEL

Ejlat: Prognoza pogody

Plaża w Ejlacie

fot.: Jarosław Kotomski

Plaża w Ejlacie
Kilka prostych rad, by przetrwać jesień: krok 1. zrzuć gryzący sweter, krok 2. spakuj letnie ubrania i licencję nurkową, krok 3. zapomnij o stresach i kup bilet do Ejlatu

Patrzę na broszurę zachwalającą uroki Ejlatu i trochę niedowierzam. Odwiedziłam kilka razy wybrzeże Morza Czerwonego i pomijając piękno rafy koralowej, przywiozłam stamtąd dość klaustrofobiczne wspomnienia: brak infrastruktury miejskiej i zamknięte hotele all inclusive otoczone pustynią. Leżenie na słońcu, proszę bardzo. Ale po tygodniu takiej izolacji można zwariować z nudów. Z dużą rezerwą wsiadam więc do samolotu w kierunku Ejlatu i nie spodziewam się fajerwerków. Pierwsze zaskoczenie przychodzi na lotnisku, kuriozalnie położonym niemal w samym mieście. Tak jest – mieście. Ejlat to nie tylko ciąg hoteli nad morzem, otoczony wysuszonym pejzażem. Domy, bazary, galerie handlowe, kina, kluby na plaży. Wystarcza przejazd z lotniska do hotelu Meridien, by się o tym przekonać. Przed wejściem do hotelu jest chodnik, kilka sklepów i droga ciągnąca się w kierunku centrum – można wyjść na spacer. Co za ulga. Z mojego pokoju widzę półokrągły zarys wybrzeża i wystający cypel restauracji Red Sea Star, której pomieszczenia znajdują się pod wodą, z widokiem na rafę koralową . Z drugiej strony dostrzegam podświetlone hotelowe baseny, białe łóżka i leżaki. Cieszę się na samą myśl o jutrzejszym śniadaniu pod parasolem. Ulgą jest też fakt, że gdy wychodzę wieczorem, by zaczerpnąć morskiego powietrza i odetchnąć po podróży, nie muszę się zastanawiać, czy się stosownie ubrałam i czy będę bezpieczna, spacerując solo po ulicach. W Ejlacie kobiety najwyraźniej nie doświadczają takich problemów. Nikt nikogo nie zaczepia i wszędzie przechadzają się grupy wysportowanej młodzieży, odziane w niewiele więcej niż bikini i szorty.

NA TEMAT:

Na Zachętę

Trudno dziś uwierzyć, że tak oblegane miejsce było niegdyś forsownie zaludniane, że cenne obecnie nieruchomości Ejlatu były budowane i oddawane w użytek za pół darmo, wszystko po to, by mieszkańcy Izraela (stanowiący dziś prawie 90 proc. turystów odwiedzających miasto) łaskawie chcieli się tu osiedlić. W tym celu utworzono nawet specjalną strefę ekonomiczną, którą Ejlat objęty jest do dziś. W ramach wspomnianych przywilejów zniesiono m.in. podatek VAT, dzięki czemu mieszkańcy miasta, a także przyjezdni, mogą robić zakupy za mniejsze kwoty. To z kolei przekłada się na lokalną infrastrukturę – na obrzeżach, jeden obok drugiego, stoją ogromne centra handlowe, kuszące znanymi logotypami. Ci, którzy nie chcą odpoczywać na plaży, nurkować lub ruszyć na wycieczkę po pustynnych górach, mogą oddać się innym – materialnym – przyjemnościom. A skoro w Ejlacie nikt nie przejmuje się tym, ile ciała wolno pokazać, może warto poświęcić trochę czasu na zakup nowej sukienki? Sama rezygnuję z pokusy uruchomienia karty kredytowej na rzecz bardziej aktywnych rozrywek. Wraz z Jarkiem, współpracującym ze mną fotografem, zapisuję się na parasailing – lot spadochronem ciągniętym przez łódkę motorową. Będziemy mogli zmierzyć wzrokiem całe wybrzeże, zarówno po stronie Izraela, jak i Jordanii. Wsiadamy do łodzi w towarzystwie rodziny z dwójką dzieci, która także wykupiła przelot nad morzem. Kiedy już dopływamy do połowy zatoki, odzywa się niepokój: za chwilę będę zwisać kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Co się stanie, jeśli spadochron się oderwie i znajdą mnie splackowaną na wybrzeżu Jordanii? Szczęśliwie wszyscy na pokładzie wyglądają na mniej zdenerwowanych ode mnie, łącznie z rodzicami małych dzieci, które zgłosiły się jako pierwsze w kolejce do lotu. Ich promienne uśmiechy po wylądowaniu mówią same za siebie. Koniec końców, całe doświadczenie wszystkim sprawia ogromną frajdę. Dostajemy zastrzyk adrenaliny, który chwilę potem idziemy podbić, wynajmując skutery wodne i ścigając się po morzu. Mimo usilnych próśb naszych nowych, ośmio- i siedmioletnich znajomych, nie starcza nam już siły, by wziąć udział w przejażdżce na tak zwanym bananie – gumowym siedzisku, ciągniętym przez łódkę motorową, wymyślonym chyba w wyłącznym celu pozrzucania z niego pasażerów.

Wielki Błękit w Morzu Czerwonym

Naprawdę źle zgadłam, myśląc że w Ejlacie będzie nudno – nie mamy nawet chwili, by porządnie wyleżeć się na plaży. Kolejny dzień zaczynamy od wizyty w obserwatorium podwodnym Coral World. To morskie zoo stanowi zapewne większą atrakcję dla dzieci niż dla dorosłych, jednak wycieczka okazuje się wystarczająco magiczna, by wzbudzić zainteresowanie takich dwóch starych zgredów jak my: spędzamy tam z Jarkiem pełne dwie godziny. Park wyposażony jest w dziesiątki akwariów, niektóre podświetlane fluorescencyjnym światłem, wydobywającym nierealne barwy ryb, koralowców i skorupiaków. Można zobaczyć rzadkie głębinowe stwory, obejrzeć z bliska kilka gatunków rekinów (najlepiej w czasie karmienia, które odbywa się dwa razy dziennie), a także stuletnie żółwie morskie i – rzecz najważniejsza – podwodną rafę koralową, ze wszystkimi jej mieszkańcami, na żywo, pod powierzchnią morza. Okrągły budynek o futurystycznym kształcie (przywodzi na myśl pierwsze edycje serialu „Star Trek”), stojący kilkadziesiąt metrów od brzegu, pozwala ujrzeć zza szyby prawdziwe życie podwodne. Taka wizyta to chyba najlepszy sposób, by nawrócić tych, których dotychczas nie kusiło nurkowanie. W Ejlacie nazwy miejsc dla nurków same w sobie uruchamiają wyobraźnię – „statue garden” (ogród rzeźb), „paradise” (raj), „Neptune's tables” (stoły Neptuna). Nieopodal wybrzeża leży kilka zatopionych wraków, są też miejsca, gdzie rafa koralowa przybrała formę naturalnych budowli. Ci, którzy nie posiadają licencji nurkowej (m.in. my) też mogą to wszystko zobaczyć. Szereg szkół nurkowania oferuje zajęcia snubadivingu, łączącego nurkowanie ze snorkelingiem. Zakłada się piankę, płetwy i maskę, ale oddycha tlenem pompowanym przez tubę, podłączoną do butli znajdującej się na pokładzie łódki. Jedynym mankamentem jest to, że głębokość na którą zejdziemy jest ograniczona i jedynie dwie osoby na raz mogą nurkować wraz z instruktorem.

Taniec Erotyczny Pod Wodą

Liczniejsze grupy powinny za to spróbować pływania z delfinami – według mnie, jednej z najwspanialszych atrakcji w tej części wybrzeża Morza Czerwonego. Na północnym krańcu Ejlatu mieści się Dolphin Reef, zamknięta plaża z ośrodkiem dla nurków, restauracją i wodnym SPA (jest to zadziwiająca konstrukcja na palach, zarośnięta listowiem, tym razem żywcem wyjęta z filmu „Waterworld“). Ale największym atutem tego miejsca są oczywiście delfiny, sprowadzone tu z Morza Czarnego i żyjące półdziko. Wybrzeże, przy którym leży Dolphin Reef, jest otoczone sieciami, w które wbudowano bramki – delfiny mogą wpływać i wypływać z zatoki jak im się podoba. Jak zapewnia nas instruktorka snorkelingu, najwyraźniej mają poczucie humoru, ponieważ bardzo chętnie pozostają w obszarze nurkowym, przyglądając się naszym ludzkim, niezdarnym ruchom pod wodą. Rzeczywiście, gdy tylko wypływamy, delfiny pojawiają się od razu. Wpierw przyglądają się nam z dużej głębokości. Potem zaczepiają nas przepływając bardzo blisko i ganiając się tuż pod nami. To jest wyraźne zaproszenie do zabawy, na które niestety nie możemy odpowiedzieć – musimy przecież pozostać na powierzchni (w tym momencie przeklinam porzucone starania o licencję nurkową). W międzyczasie delfiny, nieco znudzone naszą opieszałością, postanawiają oddać się innym rozrywkom i znów, tuż pod nami, dają nam pokaz…seksu między delfinami. Cała grupa zamiera, nie możemy w to uwierzyć. Wynurzam się na powierzchnię i pytam instruktorkę: „Czy one teraz, rzeczywiście…?“ „Pewnie“, odpowiada wzruszając ramionami. „Przecież to ssaki“.

Kojąca Negew

Przebrnęłam przez klaustrofobiczne wizje zamkniętego hotelu i lęk wysokości, teraz przyszedł czas na skorpiony. Jarek, jak wredny młodszy brat, wmawia mi, że okolica jest nimi wypełniona i że na pewno już czają się na mnie w zakamarkach pustynnego namiotu. Po naszej fenomenalnej wizycie w Dolphin Reef pojechaliśmy zwiedzić okolice Ejlatu, czyli piękne, różowiące się góry pustyni Negew. Siedzimy przy ognisku przed beduińskim namiotem w towarzystwie Yonatana, przewodnika z ośrodka Camel Ranch, który organizuje trekkingi, jeep safari i wycieczki na wielbłądach po pustyni. Obecnie Yonatan wyrabia ciasto na chleb, tworząc cienkie jak papier placki, które poźniej piecze na ognisku. Na dużej tacy, służącej nam jako stół, podane są świeże pokrojone papryki, ogórki, hummus i ser kozi oraz miętowa herbata. Sielankowy nastrój sprawił, że zapomniałam o wizji tysiąca skorpionów, z której śmieje się zresztą Yonatan, mówiąc że musiałabym się pewnie mocno naszukać, gdybym chciała ujrzeć nawet jednego. „Skorpiony boją się i uciekają, kiedy ktoś nadchodzi“. Yonatan od kilku lat pracuje na pustyni i doskonale zna wszystkie gatunki zwierząt żyjące w tym nieprzystępnym pejzażu. Podczas naszej wycieczki pokazuje nam miejsce, gdzie zaprzyjaźniona lisica wyprowadza swoje szczenięta. Widzimy też, choć z dużej odległości, ibexa, czyli koziorożca nubijskiego oraz zwierzę o złowrogo brzmiącej nazwie hyrax (w rzeczywistości mała futrzana kulka wielkości królika po polsku zwana jest już mniej drapieżnie: góralka). Po drodze podziwiamy też drzewa akacji, których korzenie są tak rozłożyste i tak głęboko wryte w ziemię, że mogą pobierać wodę z bardzo nisko położonych warstw. Nic wokół nich nie rośnie na przestrzeni kilku metrów. Ku rozczarowaniu Jarka, nie napotykamy żadnych skorpionów. Spokój panujący na pustyni sprawia, że ulatniają się nie tylko infantylne strachy, ale też bardziej dorosłe stresy i zmartwienia. Cisza, płowiejące góry i niebo – z dala od miasta rozświetlone gwiazdami – to luksus, któremu nie dorównają nawet kosztowne hotele i morskie atrakcje. Jak pyta Alain de Botton w książce „Sztuka podróżowania”: „Po co człowiek (...) porzuca luksusy Ejlatu, przyłącza się do grupy miłośników pustyni i wędruje z ciężkim plecakiem wiele mil wzdłuż brzegu zatoki Akaba, by dotrzeć do krainy skał i ciszy (...)?” Odpowiedź leży w ucieczce od małych spraw, od przytłaczającego miejskiego życia. Zanim przyjechałam do Ejlatu, modliłam się o infrastrukturę, o życie nocne i rozrywki. Teraz już wiem, że jeżeli tu wrócę, bardziej zależeć mi będzie na tym, by zorganizować dłuższą wyprawę na pustynię i spędzić więcej czasu w ciszy Negewu.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.