MAROKO

Na skrzydłach do Maroka

medina w Fezie

fot.: Istock

medina w Fezie
Podziwianie najpiękniejszych regionów Europy z lotu ptaka, zwiedzanie arabskich miast, walka z wiatrem, deszczem i...brakiem paliwa. Dzień po dniu. Wszystko w czasie podróży czterema górnopłatowcami.

To była prawdziwa przygoda. Przelecieliśmy naszymi samolotami z Polski do Maroka. Plan przelotu objął Czechy, Węgry, Słowację, Adriatyk, Półwysep Apeniński, wybrzeże południowej Francji oraz Półwysep Iberyjski z postojami w Barcelonie i Walencji. Dalej lecąc przez Gibraltar, mieliśmy osiągnąć cel naszej podróży – Casablankę. A stamtąd tą samą trasą wrócić do Polski. Ponieważ zarówno dla maszyn, trzech czteroosobowych cessn 172S i pipera 2000, jak i ich załóg to było poważne wyzwanie, przygotowania trwały kilka tygodni. Najwięcej czasu zajęło zgromadzenie map lotniczych, dokumentacji lotnisk, tras przelotu i uzyskanie koniecznych pozwoleń na przeloty i lądowania. Szybko okazało się jednak, że nawet najstaranniejsze przygotowania nie zapewnią podróży bez przeszkód. Jeszcze raz przekonaliśmy się, że w powietrzu i na lotniskach mogą się wydarzyć rzeczy nie do przewidzenia.

NA TEMAT:

6 maja, sobota Trasa: Warszawa-Babice – Katowice – Portoroz – Cuares Odległość:1640 km, czas przelotu: 9 godz. 40 min.

Na lotnisku w Babicach jesteśmy o 5.30. Po spakowaniu bagaży i rozdzieleniu kamizelek ratowniczych, ustalamy najważniejsze w czasie lotu kwestie – kolejność w szyku, lidera formacji i zasady porozumiewania się w powietrzu. Godzinę później startujemy do Katowic -Pyrzowic. A stamtąd po odprawie paszportowej i zatankowaniu samolotów wyruszamy do Portorož w Słowenii. Miasto wita nas przepiękną mariną i dominującą bryłą kościoła opartą na gigantycznych kamiennych przyporach. Godzinę później jesteśmy nad Adriatykiem. Na wysokości 6000 stóp (około 2 km) po 30 minutach wlatujemy na teren Włoch w rejonie Laguny di Calieri. Po prawej stronie widać zarysy Lido i Wenecji. Po minięciu Parmy zbliżamy się do wybrzeża w rejonie Genui. Tu zaczynają się poważne kłopoty. W odległości około 50 km od linii brzegowej pogoda pogarsza się. Tracimy z sobą kontakt. Niewielkie doświadczenie w lataniu wysoko powoduje, że decydujemy się lecieć poniżej chmur, doliną, wzdłuż drogi nr 45. Przydają się lotnicze mapy, a nawet atlas drogowy Europy. Po 20 minutach lotu omijamy masywy Monte Montarlone i Monte Bruno i zaskoczeni wylatujemy tuż nad zabytkowym centrum i basenem portowym Genui. Po chwili okazuje się, że reszta formacji jest kilkanaście mil za nami. O godz. 19 wszyscy lądujemy na niewielkim lotnisku klubowym Cuares.

27 maja, niedziela Trasa: Cuares – Castellon de la Plana – Almeria – Gibraltar Odległość: 1380 km, czas przelotu: 8 godz. 40 min

Poranne czynności są zawsze takie same. Tankujemy paliwo, robimy odprawę i po ustaleniu lidera startujemy. Tym razem z postanowieniem dotarcia do Gibraltaru. Lot nad Morzem Śródziemnym wzdłuż brzegów Prowansji pozwala zachwycać się widokami. Na teren Hiszpanii wlatujemy nad punktem Cerber, przechodząc w rejon kontroli Barcelony. Lecimy na wysokości około 3500 stóp, podziwiając widoczną na tle linii brzegowej plamę miasta z iglicą Sagrada Familia. Nad morze wracamy nad Terragona i lądujemy na niewielkim lotnisku Castellón de la Plana. Uzupełniamy paliwo i po przelocie wzdłuż portu w Walencji, gdzie wypatrujemy gmachu opery i jachtów biorących udział w finałach Pucharu Ameryki, lecąc nad górami na wysokości 11 000 stóp, kierujemy się na ostatni przystanek przed Gibraltarem – lotnisko Almería. Wypuszczam klapy, redukuję szybkość podejścia do około 70 mil na godzinę i podchodzę do lądowania. Samolot zachowuje się nerwowo, a próg lotniska wydaje zbliżać się wolniej niż zwykle. Po wjechaniu na drogę kołowania czuję gwałtowne, następujące kolejno szarpnięcia wolantu, a nos samolotu wydaje się iść w innym niż zamierzony kierunku. Przez radio mówię do załogi, iż mamy uszkodzoną stójkę lub złapaliśmy gumę. Ostrożnie, mocując się z wyrywającym się z rąk wolantem, dokołowuję do pozostałych 3 samolotów. Zmartwiony wyłączam elektronikę, gaszę silnik i wysiadam z samolotu. Na lotnisku dmie wiatr o sile powyżej 40 mil (ok. 70 km) na godzinę. Okazuje się, iż podobne odczucia mieli inni uczestnicy wyprawy. Zabrakło nam doświadczenia i wyobraźni. Przy pięknej, bezchmurnej pogodzie tu wiatr może dawać się we znaki z siłą spotykaną w Polsce tylko podczas intensywnych burz. Z Almerii do Gibraltaru mamy ponad godzinę lotu. Uzyskanie zgody na lądowanie zajęło nam 2 miesiące. Taka okazja może się nie powtórzyć. Startujemy o 20. Nadal wieje silny, porywisty i przeciwny wiatr. Jednak po 2 godzinach lądujemy. Znów udało się wygrać z aurą!

28 maja, poniedziałek Trasa: Gibraltar – Casablanca Odległość: 420 km Czas przelotu: 2 godz. 55 min

Przedpołudnie przeznaczamy na zwiedzanie Gibraltaru. Za to już o 14.30 przed nosem samolotu mamy brzeg Afryki. Na kontynent wlatujemy w rejonie portu w Tangerze. Kierowani przez kolejne służby kontroli lotu lecimy zygzakiem w kierunku Casablanki. Przeciwny wiatr i wymuszane przez kontrolę zmiany kursu powodują wydłużanie się czasu przelotu. Zaczynamy się obawiać, czy aby wystarczy nam paliwa. Na lotnisku odzywa się sygnał rezerwy w obu bakach. Jakby tego było mało, przedstawiciele służb lotniskowych twierdzą, że nie ma paliwa dla naszych samolotów. Dopiero widok koszulek z logo naszej wyprawy sprawia, że Marokańczycy obiecują paliwo na jutro. Ma na nas czekać na lądowisku po drugiej stronie miasta.

29 maja, wtorek Trasa: Casablanca – Fez Odległość: 280 km, czas przelotu: 1 godz. 45 min

Po minimalnym podgrzaniu silnika biorę kierunek na lądowisko Aeroclub Royal de Casablanca. Tu okazuje się, że mamy do dyspozycji po 80 l paliwa na samolot. To mniej, niż się spodziewaliśmy, ale wystarczy, by dolecieć do Fezu. Z lotniska w tym mieście dwoma wysłużonymi mercedesami jedziemy do miejsca noclegowego. Zostajemy wyrzuceni na placyku przed ruinami kilku domów. Nasze bagaże zapakowane zostają na wózki ciągnięte przez nastoletnich chłopców. Po kilkunastu minutach marszu uliczkami przewodnicy zatrzymują się przed ponurą dziurą w murze. Idziemy sprawdzić, czy miejsce nadaje się do zamieszkania. Po przekroczeniu muru okazuje się, że znajdujemy się na dziedzińcu bajkowego pałacu z fontanną, z wysokimi na 3 kondygnacje podcieniami, zestawami znakomicie zaprojektowanych mebli i pokojami gościnnymi o powierzchniach przekraczających 100 m2. Decydujemy się pozostać w Fezie na następną noc.

30 maja, środa Fez

Śniadanie na dachu hotelu smakuje znakomicie. Po nim zwiedzamy obszar Bab Bou Dżelud – skupisko kramów i kawiarenek, mauzoleum Moulaya Idrisa II i z zewnątrz remontowaną Medresę Bou Inania, największy z domów modlitwy w mieście. Wielkie wrażenie robią garbarnie Chouwara, w których niewiele zmieniło się od XVI wieku, kiedy Fez był centrum przemysłu skórzanego. Bydlęce skóry suszą się tu wciąż na dachach, następnie są czyszczone i farbowane  przez półnagich farbiarzy w gigantycznych, budowanych na kształt plastra miodu kadziach. Dla tych z nas, którzy mieli wcześniej doświadczenia z atmosferą miast arabskich, wycieczka po Fezie zaskakuje powściągliwością handlarzy na ulicach.

31 maja, czwartek Trasa: Fez - Almeria - Castellon Odległość: 920 km, czas przelotu: 5 godz. 20 min

O 10.20 ruszamy w drogę powrotną. Po drodze lądujemy w Almerii, gdzie sprawdzamy prognozę pogody. Zarówno zdjęcia, jak i prognozy satelitarne wskazują pogorszenie pogody. Mimo to startujemy i lecimy nad szczytami gór Espuña, Carche, La Cacpilla i La Oliva i lądujemy w Castellón.

1 czerwca, piątek Trasa: Castellon – Cannes Odległość: 1180 km, czas przelotu: 4 godz.

Z Castellón mijając Sabadell oraz Barcelonę i maksymalnie skracając drogę, lecimy do Cannes. Tu porywisty wiatr rzuca samolotami jak workami kartofli. Wykonujemy krąg nad portem jachtowym i lądujemy na najbardziej snobistycznym lotnisku Francji. Roi się tu od gulfstreamerów i odrzutowych cessn. Prognozy pogody są fatalne. Tymczasem przed nami najtrudniejszy odcinek trasy, i to do pokonania w ciemnościach. Zostajemy w Cannes. Zwiedzamy miasto.

2 czerwca, sobota Trasa: Cannes – Portoroz Odległość: 570 km, czas przelotu: 3 godz. 50 min

Dzień zaczynamy od analizy prognoz pogody. Chcemy przebić się przez front atmosferyczny, lecąc nad dolinami rzek Pad i Adige, w rejonie Cremony, Montovy i Ferrary. Szczęście opuszcza nas po minięciu Parmy. Piotr i Janusz ostrzegają nas o zbliżającej się ścianie chmur. Wydają polecenie zejścia do ok. 1000 stóp. Lecimy z zerową widocznością. Po kilkunastu minutach Piotr i Janusz przekazują informację o braku sygnałów GPS. Przewidując, iż możemy utracić możliwość korzystania z nawigacji satelitarnej, sprawdzamy wskazania żyrokompasu i busoli, zapisujemy czas i zaznaczamy aktualną pozycję na mapie. Wkrótce także i my tracimy sygnał GPS. Zmuszeni jesteśmy kontynuować lot w oparciu o tradycyjną nawigację. Wodząc palcem po mapie, skupiam się na utrzymaniu kursu i wysokości. Lot w tych warunkach trwa około 15 minut. Na wysokości Ferrary chmury podnoszą się do góry. Oddychamy z ulgą. Wracamy na wysokość 5500 stóp i lecimy w kierunku Słowenii. Portorož widać z odległości kilkunastu kilometrów.

3 czerwca, niedziela Trasa: Portoroz – Katowice – Warszawa Odległość: 1640 km, czas przelotu: 5 godz. 40 min

Prognozy pogodowe okazują się równie niepomyślne, jak dzień wcześniej. Postanawiamy lecieć najwyżej jak można, czyli na wysokości Cannes 12 000 stóp (4 km). Pierwsze 2 godziny lotu przebiegają bez komplikacji. Jednak po tym czasie górny pułap chmur podnosi się i w rejonie Trenčina ślizgamy się po ich wierzchołkach. Chwilę później chmury zmieniają kolor na ciemniejszy, a ich wysokość zmusza nas do lądowania w Czechach. Gdy jesteśmy na wysokości 6000 stóp, prowadząca załoga informuje, że na zachód od planowanej linii przelotu warunki są dobre. Ponownie rozpoczynamy wspinanie się. Jednak szybko się okazuje, że pogoda wcale nie jest przyjazna. Przez kwadrans lecimy przy zerowej widoczności, wśród tak gwałtownych turbulencji, że autopilot odmawia współpracy. Zmuszeni jesteśmy przejść na sterowanie ręczne. Wychodzimy z chmur na wysokości 11 500 stóp. Docieramy do punktu granicznego w Cieszynie. Kontrola lotu z Krakowa odprowadza nas do lotniska w Katowicach, na którym lądowanie z wiatrem przy pułapie chmur 200 m wydaje się dziecinnie proste. Tankujemy samoloty i po 2 godzinach startujemy ponownie. Piloci pipera lecą w kierunku Lublina, nasze cessny do Warszawy. W czasie lotu, na wewnętrznej częstotliwości wspominamy najbardziej emocjonujące chwile wyprawy i omawiamy, gdzie i kiedy zorganizować następną wyprawę. Tego, że będzie,  jesteśmy więcej niż pewni.

Uczestnicy wyprawy: Stefan Kuryłowicz, Janusz Zieniewicz, Sebastian Podkański, Jacek Olesiński, Piotr Wilbik, Piotr Wiślicki, Jacek Popow, Marcin Goncikowski, Wojtek Roman.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.