MAROKO

Maroko wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Gdzie zobaczyć kozy na drzewie i jak smakuje berberyjska whisky?

Jola Lipka, red. kt, 1.06.2016

Kozy na drzewie w Maroku

fot.: www.shutterstock.com

Kozy na drzewie w Maroku
Kolory, zapachy, smaki – to wszystko nie pozwala zapomnieć o Maroku i sprawia, że marzy się o powrocie. Każda kolejna wizyta pozwoli odkryć nieco inne oblicze kraju. Co innego można zastać w głębi, a co innego na wybrzeżu. Tutaj kozy skaczą po drzewach, Berberowie raczą się „whisky” i stąd pochodzi charakterystyczna ceramika.

Ceramika jest w Maroku wszechobecna: ceramiczne są naczynia, płytki pokrywają ściany domów, instytucji i hoteli. Z ceramiki robi się większość dachów, a meczety, uniwersytety i dawne pałace pokryte są zachwycającymi mozaikami, ponieważ – zgodnie z nakazami Koranu – nie wolno przedstawiać postaci ludzi ani zwierząt.

Zanim dotrę do Safi, muszę jednak przyzwyczaić się do tutejszego stylu jazdy samochodem. Dla europejskiego kierowcy to spore wyzwanie. Stare, przeładowane ciężarówki tarasują drogi, ludzie przechodzą przez autostradę, a nieustające trąbienie może doprowadzić do szału. Marokańczycy nie stosują się do żadnych zasad, jeżdżą bez świateł, wychodząc z założenia, że dopóki widzą, dokąd jadą, światła im niepotrzebne. Uprzejmość i kultura jazdy są tu odczytywane jako „frajerstwo”, trzeba więc nauczyć się jeździć po marokańsku: nabrać dużej dozy pewności siebie, a czasem pozwolić sobie na odrobinę bezczelności.

Safi – stolica marokańskiej ceramiki

Safi słynie z produkcji charakterystycznie zdobionej ceramiki. Wokół miasta wydobywa się odpowiednią glinę, a dużą część aglomeracji zajmują ciasne zabudowania z dymiącymi piecami, używanymi do wypalania ręcznie wyrabianych talerzy, dzbanów, tadżinów i innych naczyń – zarówno używanych w tutejszych kuchniach, jak i sprzedawanych turystom.

Do zadymionej dzielnicy garncarzy docieram o świcie. Kominy pieców kopcą czarnym dymem, a rzemieślnicy pracują tu niemal jak w średniowieczu. Pomarańczowy, gliniany kurz pokrywa schody, uliczki i ludzi. Młody chłopak gołymi rękami nakłada wielkie bryły gliny do kosza z rafii, zarzuca go na plecy i niesie w dół po bardzo wąskich schodach. Dalej na placyku wyrzuca zawartość kosza na usypaną wcześniej górę gliny. Inny chłopak zabiera ją stamtąd i układa w sterty, które, polane wodą i długo ugniatane, zmieniają się w plastyczną masę. Niski mężczyzna – z wyglądu bardziej pirat niż pracownik garncarni – skacze po miękkiej masie.

NA TEMAT:

W ciemnych, małych pomieszczeniach pracują garncarze. Wyglądają, jakby siedzieli po turecku i dopiero kiedy oczy przyzwyczają się do panującego tu mroku, zauważam, że stoją schowani do połowy w podłodze, napędzając nogami koła garncarskie. Gdzie indziej rzemieślnicy lepią talerze, miski, garnki, świeczniki. Piętro wyżej inni malują je lub wycinają ozdobne wzorki. Na dachach suszą się setki gotowych wyrobów, które na noc wkłada się do pieców opalanych suchymi palmowymi liśćmi. Następnego dnia pojadą na suk, czyli targ w centrum Safi.

Maroko: Safi

Fot. Shutterstock.com

Targ stanowi serce każdego miasta w Maroku. Panuje tu niezwykła atmosfera, pomieszanie zapachów, kolorów i dźwięków. Krzykliwy tłum handlujących i kupujących przeciska się ciasnymi uliczkami. Stragany pełne są zdobionej ceramiki, dywanów, kolorowych babouches (skórzanych pantofli o spiczastych czubkach) i misternie wycinanych lamp. Na razie nie chcę się jednak obciążać zakupami – jedyna rzecz, jaką kupuję, to najlepszy na świecie sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.

As-Sawira

Oddalona od ruchliwych metropolii, trochę senna As-Sawira ma w sobie spokój i pewną poetycką atmosferę. To rybackie miasteczko – tutejszy powrót rybaków z połowu to prawdziwy spektakl! – przyciąga licznych amatorów kite- i windsurfingu. Wiatry wieją przez większość roku, pomagając znosić letnie upały. Życie płynie naprawdę spokojnie.

W stosunku do północnej części Maroka, gdzie żyje się bardziej po europejsku, tu zaczyna się prawdziwa Afryka i dominuje inny sposób myślenia. My, Europejczycy, mamy zegarki, Marokańczycy mawiają, że mają czas – to zdanie dobrze oddaje ich styl życia.

Otwartość i gościnność też są tu bardziej powszechne – każdy jest przyjacielem i niewiele trzeba, aby zostać zaproszonym do marokańskiego domu. Większość z nich urządzona jest podobnie: ceramiczne kafelki na ścianach, wzdłuż nich długie siedziska z mnóstwem poduszek, na środku stół, a podłoga przykryta grubą warstwą dywanów. O ile na zewnątrz – na podwórkach i ulicach – bywa brudno, o tyle marokańskie domy są zawsze schludne.

Maroko: As-Sawira

Fot. Shutterstock.com

Kozy na drzewie

Piękna, piaszczysta plaża, łagodna temperatura i 300 słonecznych dni w roku – Agadir jest najbardziej znanym nadmorskim kurortem w Maroku. W samym mieście dominują hotele, jednak już kilka kilometrów dalej wielkie budynki ustępują wioskom z glinianymi domkami.

Tuż za miastem, przy drodze, dostrzegam zaskakujący obrazek: na wysokim drzewie stoi kilkanaście kóz. Zatrzymuję się, by zrobić zdjęcie. Pod drzewem siedzi właściciel stadka, któremu muszę zapłacić za możliwość fotografowania. Siedzi w cieniu, paląc papierosa, ubrany po europejsku. Do zaganiania kóz, aby nie zbliżały się do drogi, ma chłopca.

Opowiada o „biznesie”, z którego żyje – tresuje kozy, aby godzinami stały na drzewie, czekając na przejeżdżających turystów, którzy zechcą zrobić sobie z nimi zdjęcie. A ja sądziłam, że kozy po prostu lubią owoce kolczastych drzew arganowych...

Drzewa arganowe rosną tylko w Maroku

W Maroku (i wyłącznie tutaj!) rośnie ich ponad 20 milionów. W 1999 r. UNESCO ze względu na unikatową wartość przyrodniczą wpisało arganię na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości.

Produkowany z niej olej wzbudził zainteresowanie przemysłu farmaceutycznego i kosmetycznego. Przeprowadzone badania wykazały, że olej arganowy obniża poziom cholesterolu, poprawia krążenie, łagodzi reumatyzm i wspomaga naturalną odporność organizmu. Jest składnikiem wielu kosmetyków i używa się go również do masażu. Nieco ciemniejszy niż oliwa, o lekko czerwonawym odcieniu i orzechowym aromacie, olej arganowy produkuje się ręcznie, tradycyjną metodą, a zajmują się tym wyłącznie kobiety.

Produkcja oleju arganowego w Maroku

Fot. Shutterstock.com

W niewielkiej wsi Tiout znajduje się „arganowa kooperatywa”. Mój przewodnik Omarr radzi, abym weszła do środka sama, wtedy łatwiej uda mi się dostać zgodę na fotografowanie. Wchodzę do niewielkiego pomieszczenia oświetlonego smugą zachodzącego słońca. Dookoła pod ścianami siedzą kobiety w różnym wieku, roztłukując ziarna wielkości migdała. Słychać rozmowy, śmiechy i stukanie. Zaciekawione kobiety spoglądają na mnie. Pytam o zgodę na fotografowanie. Dostaję ją, jednak natychmiast wszystkie zakrywają chustkami twarze. Siedzą teraz przede mną wielkie, anonimowe mumie przy pracy. Czasem zerkają spod chust, sprawdzając, czy już skończyłam.

Gdy chowam aparat, zapraszają mnie na miętową herbatę. Rytuał picia mięty jest obowiązkowym punktem każdej wizyty w marokańskim domu, nieodłącznym fragmentem spotkania, częścią zawierania jakiejkolwiek transakcji. Może dlatego, w kraju muzułmańskim, gdzie picie alkoholu nie jest mile widziane, herbata nazywana jest często przez Marokańczyków „berberyjską whisky”.

Olej arganowy – złoto Maroka

Na ladzie, w kolorowych plecionych koszykach stoją kolejno: całe owoce drzewa arganowego, te już rozłupane, same łupiny i same nasiona. Owoce są okrągłe i zielone, nieco większe od oliwki. Wewnątrz znajduje się twarda pestka z nasionami. Najpierw trzeba je obrać i wyjąć pestkę, potem ją rozłupać. Ponieważ niczego się tutaj nie marnuje, zewnętrzna skorupa służy jako pasza dla zwierząt, a łupiny jako opał. Nasiona są gorzkie, dlatego najpierw się je praży, aby złagodzić smak. Dopiero wtedy mieli się masę nasienną w ręcznych żarnach.

Aby to zobaczyć, jadę z moim przewodnikiem do jego rodzinnej wioski. Kiedy wjeżdżamy, samochód otacza gromada dzieciaków. Jeżdżą na rozklekotanych rowerach, toczą cienką gumową oponę za pomocą drewnianego patyka albo grają w piłkę. Niemal cała wioska to kuzyni. Nastoletnie dziewczynki z radością witające Omarra, stare ciotki, które całuje w rękę na przywitanie, rozparci na kanapach wujkowie i natychmiast podające herbatę i przekąski kuzynki.

Po trzech obowiązkowych szklaneczkach miętowej herbaty idziemy do domu ciotki, która sama wytwarza olej arganowy. W podwórku za domem, nad rozpalonym ogniskiem, miesza nasiona w wielkim naczyniu. Lekko przypalone trafiają do ręcznego żarna, składającego się z dwóch kamieni. Po zmieleniu nasiona zamieniają się w gęstą, oleistą pastę. Końcowym etapem powstawania oleju jest oddzielenie go od fusów i pozostałości nasion. Do pasty dolewa się powoli gorącą wodę, co powoduje rozdzielenie składników. Tak powstaje olej arganowy. Najczęściej można go spróbować w postaci „amlou” – gęstej, aromatycznej pasty z migdałów, miodu i oleju arganowego. Jada się ją na śniadanie jako dodatek do chleba w berberyjskich wioskach.

Proces wytwarzania 1 litra oleju trwa kilkanaście godzin, więc moja wizyta u ciotki trwa cały dzień. Poznaję też babcię Omarra, która przygotowała wspaniały kuskus i wraz z całą rodziną jemy go rękoma. Jest to marokańskie danie narodowe i tradycyjnie podaje się je w piątki. U nas kuskus zalewa się gorącą wodą, co trwa chwilę. Tutaj przygotowanie potrawy jest bardziej pracochłonne, za to różnica w smaku nieporównywalna!

W drodze powrotnej do miasta, w świetle zachodzącego słońca, widzę stado pasących się kóz. Jedna z nich wspina się na tylnych nogach, by dosięgnąć owocu z drzewa arganowego. Okazuje się, że jednak je lubią

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.